V Niedziela Zwykła (Rok B)

Hi 7, 1-4.6-7; Ps 147A; 1 Kor 9, 16-19.22-23; Mk 1, 29-39

Czyż nie do bojowania podobny byt człowieka? Dziś w pierwszym czytaniu te słowa wypowiada Hiob. Nie mówi on jednak o walce zbrojnej, o przelewaniu krwi i zadawaniu ran. Mówi raczej o wewnętrznym zmaganiu, którym naznaczone jest ludzkie życie. Hiob był człowiekiem niezwykle bogatym, miał wspaniałą rodzinę, wiele majętności i służby, a przy tym był bardzo pobożny. Jednak, wydawałoby się, został przez Boga „zdradzony”. Gdy szatan przybył przed tron Boga zaproponował, aby Hioba dotknąć wszelkimi nieszczęściami: utratą majątku, śmiercią wszystkich dzieci i straszliwą chorobą jaką był trąd. To wszystko na niego przyszło, a on? Przyjął to wszystko z pokorą mówiąc „dobro przyjąłem z ręki Pan to i nieszczęście przyjmę”. Jest to oczywiście bardzo trudna postawa, ale uczy nas zaufania, uczy szukania Boga jako największej wartości, a nie tylko tego co Bóg może mi dać. W doświadczeniu utraty prawie wszystkiego co po ludzku posiada Hiob toczy wewnętrzną walkę o zaufanie Bogu, zauważa, że wszystko co na tym świecie posiadamy jest tylko czasowe i nie daje trwałego szczęścia. Ważne jest natomiast to co trwa na wieki i o to należy w życiu walczyć. Historia Hioba kończy się zwycięstwem. Hiob okazał się wiernym także w przeciwieństwach, nie dał się przekonać „złym doradcom”, którzy namawiali go, aby złorzeczył Bogu. Jego ufność pozwoliła mu nie tylko przetrzymać trudne doświadczenia, ale także doczekać nagrody za wierność.

Obraz z pierwszego czytania może nas napawać pesymizmem. Będzie się tak działo, jeśli w Bogu zobaczymy tylko tego, który chce nas ciągle doświadczać i próbować, tak jakby nam nie ufał. Jest to jednak błędne i bardzo płytkie patrzenie. W Ewangelii widzimy zupełnie inną scenę. Jezus przychodzi do domu Piotra, do Kafarnaum. Okazuje się, że w tym domu leży teściowa Piotra, która jest bardzo chora. Mistrz nie każe jej długo czekać, ujmuje ją za rękę i uzdrawia. Podobnie zachowuje się wobec wielu chorych, których tego dnia przynieśli do Niego. Jezus lituje się nad nędzą człowieka. Możemy sobie wyobrazić jaka atmosfera tego wieczoru panowała w mieście, gdy wielu chorych odzyskało zdrowie. Wszyscy cieszyli się z tego, że Jezus zagościł w ich mieście. Dziwić może jednak reakcja Jezusa. Wydaje się jakby się źle czuł. Następnego ranka, wstaje wcześnie rano, wymyka się z domu, aby nikt nie widział i udaje się na miejsce pustynne, aby się modlić. Nie chce, aby ktoś Go widział. Gdy znaleźli Go uczniowie, oznajmia, że chce iść gdzie indziej. Dlaczego?!

Jakiś czas później Ewangelista zanotował słowa, w których Jezus skarży się na Kafarnaum, że nie uwierzyło w Niego. Jezus z miłością pochyla się nad każdym człowiekiem i chce człowieka zaprosić do odwzajemnienia tej miłości. Okazuje się, że mieszkańcy Kafarnaum byli szczęśliwi, gdy uzdrawiał chorych w ich mieście, ale gdy idzie na krzyż, gdy mówi o cierpieniu, o miłości, która domaga się poświęcenia, a nieraz heroizmu, ludzie od Niego się odwracają.

Chciałbym w tym miejscu postawić nieco prowokacyjne pytanie: Kto twoim zdaniem był bardziej święty – ludzie, którzy wielbili wielkie dzieła Boże, gdy uzdrawiał chorych, czy Piotr, który w obliczu sług Piłata zapiera się Boga? Myślę, że Piotr! Bo zaryzykował, poszedł za Jezusem, gdy Ten szedł na krzyż, rzuca się na czyn heroiczny, choć jeszcze nie potrafił i zawiódł.

Łatwo jest chwalić Boga, gdy mamy wszystko co nam potrzeba, gdy nas uzdrawia i błogosławi. Ale świętość to pójście za Jezusem, nawet na krzyż. Dowodem na to, że spotkaliśmy w życiu Chrystusa jest gotowość przyjęcia życiowych zmagań, nawet jeśli przy tym zdarzą się nam upadki jak Piotrowi.



Witryna opublikowana dzięki usługom internetowym Fundacji „Opoka”